Degrengolada meta-morfologiczna
"Człowiek jest najgłębiej uzależniony od swojego odbicia w duszy drugiego człowieka."
Witold Gombrowicz
Relacja między formą a treścią w sztuce stanowi przedmiot dyskusji nie od dziś. Dzieło powinno mieć przesłanie i być apetyczne, smakowite, jadalne. Elastycznie relatywne do przystawalności odbiorcy, korespondujące z oczekiwaniami i wychodzące naprzeciw aktualnym hasłom systemowym, a więc ukonstytuowane w kontekście epokowym. Starożytność ukazała nam formę z esencjonalną treścią, współczesność pokazuje ewolucję terminów, czasem regres estetyczny, czasem słabą prowokację. Podążanie za koniecznością efektu zaskoczenia, za byciem odkrywczym i pionierskim, często zabija sztukę w samym jej zalążku. Czym jest sztuka? Odkąd worki na śmieci stanowiły treść i formę wystawy "Dwieście siedemdziesiąt" w Muzeum Sztuki Stosowanej MAK w Wiedniu (autor: Nils Völker), horyzont pojęcia "sztuka" i jego semantyczna pojemność dobiła do granic genialnego absurdu. Dowolność jest sztuką, a ocena naszą percepcją i akceptowalnością zmysłowo-intelektualną.
![]() |
Płaskorzeźbiona kompozycja ścienna - relief stalowy malowany emalią; dziedziniec Galerii Sztuki BWA w Olsztynie. Autor: Stefan Knapp, data powstania 1973 r. |
Bywa że można się położyć w galerii, w obrysie grobu, umieścić główkę na czarnej podusi i popatrzeć na sklepienny fresk "Sądu ostatecznego" (Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie; wystawa "Spalam się", Maciej Salamon i Adam Witkowski). Sama poduszeczka dla mnie, jako biologa, stanowi w tym miejscu mikrobiologiczny wykwit i niekończący się wernisaż debiutujących drobnoustrojów. Motyw "vanitas vanitatum et omnia vanitas" i ikonografia śmierci przewija się tłumnie przez liczne galerie i muzea w całej Polsce. Czasem niefortunnie - jak w przypadku wystawy "Strachy" Daniela Rycharskiego w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, gdzie krzyże w multikolorowych sweterkach i różańce we krwi miały być orężem w bitwie o równość i prawa mniejszości, a stały się remisją nerwicy kulturalnej, która doprowadziła do cenzury owocu banana w Muzeum Narodowym ("Sztuka konsumpcyjna" Natalii LL i przy okazji zbanowana instalacja video "Lou Salomé" Katarzyny Kozyry). 18 lat temu najsilniej ukorzenionym w świadomości sztuki współczesnej wykwitem "tej nerwicy" był precedens w Galerii Wyspa i "Pasja" Doroty Nieznalskiej. Sztuka skandalu jest dobrym biznesem, skandal w sztuce świetną sztuczką na rozpoznawalność. Nie zawsze twórca jest tak bezsprzecznie genialny w swoim warsztacie i uniwersalny w ponadczasowej treści, żeby pozostawić swój pozytywny ślad po kojącej, nie budzącej grozy i obrzydzenia ekspozycji. Czasami wystarczy spokój, potęgowany liczeniem ziarenek ryżu i soczewicy w zainstalowanych na sobie słuchawkach wygłuszających (Marina Abramović, intermedialny projekt "DO CZYSTA", Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu), czasami niekwestionowany talent ekspresyjnej metodologii w monumentalnych kompozycjach ludzkiej anatomii w kanonicznych pozycjach, np. ukrzyżowania (cykl "Postaci bez głów", Aleksander Roszkowski, BWA Galeria Sztuki w Olsztynie). Ze swojego, naukowego stanowiska, zafascynowałam się niedawno krakowskim MOCAK-iem, w jego całej przestrzennej konstrukcji i ultra charyzmatycznym formacie, gdzie przeplata się nowoczesna koncepcja wizji z niezbywalnymi prawami tzw. "buszu" (tu: wystawa "Natura w sztuce").
Ewaluacja, w szeroko pojętej kulturze, powinna być nieodłącznym, w procesie decyzyjnym, elementem planowania działań aktywizujących i promujących, jeżeli potraktujemy kulturę jako element polityki państwa. Jeśli wyjdziemy naprzeciw wolnościowemu artyzmowi i uznamy, że sztuka wymyka się z wszelkich blokujących i wyznaczających ram, wtedy winniśmy porzucić krytykę, banowanie (bananowanie?) wystaw i zostawić drzwi umysłów, galerii sztuki i instytucji kultury szeroko otwarte na wrażenia oraz opinie indywidualne. Nawet studia doktoranckie na naukach politycznych nigdy nie zachwiały moim głębokim przekonaniem o tryumfie wolności artystycznej nad ograniczaniem prawno - politycznym.
O ile, jedynie, multiplikacja opcji pozwala na wyszlifowanie własnego gustu i preferencji, pryzmat jest tylko jeden. Jest nim nasz umysł.
Teatralne formy także przyjmują osobliwe wcielenia i niebanalne podejście pragmatyczne, np. do implementacji ilustracji na potrzeby inscenizacyjne. Dojrzewanie czytelnika od książeczki pływającej w wannie do "Ulissesa" Jamesa Joyca to droga długa i wyboista. Etapy rozwoju mózgu są, z wykluczeniem pewnych aberracji, z góry określone i niezmienne. Przychodzą kontrasty, dźwięki, potem kształt, następnie szczegóły. Dla oswojenia dziecka z książką stworzono, między innymi, tzw. picture books, czyli książki obrazkowe, oparte głównie na warstwie wizualno - plastycznej, z definitywnym ograniczeniem treści lingwistycznej. Tu treścią jest forma, mimo że nie mówimy o starożytnej architekturze ;). Stymulowanie wyobraźni bodźcami wizualnymi, rozpoczyna przygodę nie tylko z bibliofilią, ale otwiera dziecko, przede wszystkim, na sztukę, uwrażliwia na piękno i estetykę, jako kategorię explicite i implicite.
![]() |
Zaproszenie na Premierę na tle plakatu do sztuki "Fru-Fru" |
Olsztyński Teatr Lalek zainicjował zjawisko wystawiania picture-book'a w formie sztuki dla najmłodszych. W taki sposób powstały ostatnio dwa spektakle. "Żóltoniebieski" inspirowany książką obrazkową "Mały niebieski i mały żółty" Leo Lionni (reżyseria Honorata Mierzejeska-Mikosza) oraz "FRU-FRU" na motywach książki "Metamorfoza Fru-Fru" Nguen Tran Thien Loca (reżyseria i scenariusz Karolina Maciejaszek). Kardynalna koncepcja to, równolegle do inicjacyjnych książeczek, wzniesienie podwalin teatru również inicjacyjnego, uczącego myślenia abstrakcyjnego i perspektywicznego, budzącego kreatywność i podsycającego ciekawość świata. Empiryczne doświadczanie teatru i sztuki plastycznej, angażującej wszystkie zmysły i całą aparaturę wrażeniową. Postać rozbudowanej lekcji plastyki dla widza w wieku 18 miesięcy ("Żóltoniebieski"), czy też narracyjne szybowanie wszystkimi dostępnymi portami, gdzie do gustu mego osobistego przemówiły te choreograficzne (Ewelina Ciszewska) i plastyczne (Marika Wojciechowska) w widowisku "Fru-Fru", które swoją prapremierę miało 12 maja 2019 roku.
Teatralizacja, niby zwyczajnych, "obrazków" okazuje się bardzo wymagająca i wcale nie tak banalna. Być może u dzieci przyjmuje się doskonale, u mnie pozostawia niedosyt i niepotrzebne niedomówienia. Niedomówienia i skróty myślowe są doskonałe, wręcz upragnione, w teatrze dla dorosłych. W teatrze dla najmłodszych pozostawiają lukę, kojarzenie oparte na brakach. A ja jestem zwolennikiem solidnych fundamentów i nasyconej treści w nauczaniu, takim nauczycielem przynajmniej sama staram się być. Nie rzucam swoim uczniom półhasełek z przymrużonym oczkiem, bo nie mam przyjemności w wywyższaniu się i takim prymie przewagi. Nauczanie powinno być pełne, mieć swój punkt startu, rozwinięcia i zakończenia. Bez półsłowek, abstrakcji myślowej przystawalnej do widza obytego i haseł z uzusu dorosłych. Toteż mnie te sztuki, obok frapującej warstwy wizualnej i artystycznej, przyniosły dużo wątpliwości. Mam do tego prawo; do sceptyki i własnego zdania. Wszystkim odbiorcom kultury tego również życzę. Zapewnia to światu wielobarwność, szczególnie, gdy rozmaite opinie szanuje się i nikogo przy tym nie obraża się. I nie cenzuruje.
To rekonesans wyostrza smaki, kształtuje gusta i pozwala na uchwalenie własnej, autonomicznej rezolucji. W ostatecznym rozrachunku i tak sztuka zwycięży. Czymkolwiek by ona nie była.