Archiwalny L'art pour l'art: kulinarny sitodruk
Tradycja mająca tylko 10 lat? Można tak powiedzieć w kontekście jednej z olsztyńskich restauracji - Karczmy Jana.
Położona nad rzeką Łyną, w bijącym sercu Starówki, w pobliżu Parku, należąca do sieci Dziedzictwa Kulinarnego Warmia Mazury i Powiśle stanowi jeden z symboli rozpoznawalnych miasta.
Opinie na temat tego miejsca słyszałam przeróżne. Od symbolicznych pojedynczych gwiazdek na FB (czyli, że marnie, ale nie wiadomo dlaczego) do pełnych zachwytu elaboratów o doskonałości i wykwintności serwowanych dań. Ile podniebień tyle zdań, myślę że każdego miejsca to dotyczy, dlatego należało przekonać się o jakości osobiście.
W Karczmie Jana znalazłam się pierwszy raz w dekadę po jej założeniu, przy okazji wdrożenia nowej karty Menu, swego rodzaju publicznego debiutu nowych Szefów Kuchni i otwarcia wernisażu młodej artystki Katarzyny Gieleckiej-Grzemskiej. Takie kombo połączenie okazji i wydarzeń w jedno zainspirowało mnie tym bardziej do przybycia, gdzie towarzyszyłam zaproszonej, z ramienia komentatorów kulinarnych regionu, Gastronautce.
Atmosfera jest tym komponentem, który bez wątpienia przyciąga i zatrzymuje przy sobie zwolenników KJ. Klimat wnętrz z zachowaniem najdrobniejszych szczegółów hipnotyzuje intymnością, ciepłem, aromatem ludowo-rustykalnym z elementami klasyki. To, co stanowi o doskonałości detali wystroju, jest jednocześnie mankamentem dla posiadaczy kiepskich aparatów, bo fotorelacje wykonane w tym karczmianym mroku doprawdy są ubogie w doświetlenie i jednocześnie nie odzwierciedlają pełnej ferii barw :).
Sam zamysł połączenia sztuki z kuchnią nie jest nowatorski, nie mniej wciąż szokujący, bowiem niezmiernie trudny do utrzymania i zadowalającego finishu. Z punktu widzenia mnie - obserwatora - ten konkretnie wernisaż zakończył się fiaskiem. Artystycznie byłam niepocieszona i nienasycona. Krótki wstęp do całego wydarzenia zawierał jednocześnie uroczyste powitanie gości, zaprezentowanie Szefów Kuchni, co przedstawienie Artystki. Kilka słów o twórczości Pani Gieleckiej-Grzemskiej, krótka przemowa Jej samej i Jej Ojca otworzyła i jednocześnie zakończyła wernisaż. Dalsza przebieżka po pracach porozwieszanych na ścianach restauracji leżała w gestii gości albo na tzw. własną rękę, albo co odważniejsi mogli wbijać do Pani Katarzyny tudzież Pana Gieleckiego. Sama kontemplacja sztuki byłaby nader krępująca i ograniczona, bowiem należałoby się przepychać między jedzącymi ludźmi, co zresztą było niezręczne nawet dla mnie i dla Gastronautki, ponieważ przy naszym stoliku gromadziło się grono ludzi rozmawiając o wiszącym przy nas obrazie. Wydzielony czas dla sztuki był pozornie nieistniejącym. Stworzono ułudę braku granic czasowo-przestrzennych dla obcowania ze sztuką, wspominając że dłuższy czas po wernisażu prace będą wciąż zdobiły ściany Karczmy. Niemniej jednak mi tych karbów czasowych brakowało, jak i specjalnego - w dosłownym tego słowa znaczeniu - miejsca i czasu dla Autorki prac. Takie traktowanie sztuki w formie "przy okazji" było piętnem tego wieczoru, a bardzo szkoda. Oprócz kilku osób dreptających po sali do oględzin obrazów, większość przyszła jeść. I bardzo dosłownie dało się to odczuć.
Czy dla tego menu rzeczywiście warto aż tak zatracić szacunek dla sztuki? Myślę, że dla żadnego nie warto :). Warsztat graficzny najbliższy rękom i sercu Katarzyny Gieleckiej-Grzemskiej to sitodruk. Mimo że wszyscy kojarzymy go z Andy Warhole'm, jego początki sięgają XVII wiecznej Japonii. Bogata historia i szerokie zastosowanie sitodruku wskazują na uniwersalność i niekwestionowane walory, chociażby pod postacią przystępnej ceny czy wytrzymałości.
Pani Gieleckiej-Grzemskiej życzę, by jej sztuka rozwijała się tak owocnie, jak dotychczas przybiera w sukcesach i laurach. Restauracji natomiast, by zalety sitodruku stały się asumptem dla solidnego rozwijania sztuki kulinarnej Karczmy Jana, którą być może będę miała okazję ocenić organoleptycznie w mniej oficjalnym anturażu :).






