Teatr od podszewki
"Świat podobny jest do amatorskiego teatru; więc nieprzyzwoicie jest pchać się w nim do ról pierwszych, a odrzucać podrzędne. Wreszcie, każda rola jest dobra, o ile grać ją z artyzmem i nie brać zbyt poważnie."
Bolesław Prus
![]() |
| Fragment scenografii ze sztuki "Dziwka z Ohio" |
Nie nazwałabym się sympatykiem Teatru. Jestem raczej teatralnym fanatykiem, choć to wyrażenie samo w sobie kojarzy się zdecydowanie pejoratywnie :). Z Teatrem (jak i całą szeroko pojętą sztuką) oswoiła mnie Mama. Miłości doń jednak nie da się zaszczepić. Albo przyjdzie sama, albo na trwałe jej brak zuboży nasze życie ;). Jako maluch nie mogłam bywać często w Teatrze - jak to wtedy nazywałam - dla dorosłych, bo stety/niestety repertuar bardzo rzadko uwzględnia małego widza. Szukałam więc pocieszenia w Teatrze Lalek, aczkolwiek magia "dużego" Teatru jest niezestawialna z żadnym innym. Potem podrosłam, jarałam się szkolnymi wycieczkami teatralnymi (ubolewałam, że były tak mocno sporadyczne) i dojrzałam do roli teatralnego widza. Aktualnie jestem szczęśliwą posiadaczką Karty Teatromana (swoją drogą doskonała inicjatywa, wszystkich serdecznie zachęcam do nabycia!) i goszczę w Teatrze im. Stefana Jaracza regularnie, niczym na obowiązkowych odwiedzinach rodzinnych :). W międzyczasie teatrowanie eksperymentowałam też z drugiej strony sceny, pisząc scenariusze i wcielając się w rozmaite role, takich quasi teatrzyków, zwanych obiegowo teatrami amatorskimi.
Rodzimy Teatr zatem znałam doskonale, rozmiłowanie w hipnotyzującej aurze sztuki nie było mi obce, jednak Teatr wciąż krył przede mną wiele tajemnic. Część z nich miałam przyjemność poznać podczas spotkania Online2Offline #1, które odbyło się właśnie w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie w "dzień święty" dla teatru, czyli w poniedziałek. To jedyny dzień, w który zwiedzający ciekawscy ludzie mediów nie niepokoiliby ekipy artystycznej swoją obecnością. Dzięki temu wrażenie pustego Teatru w jesienny, ciemny już wieczór, spotęgowało absolutny czar tego miejsca.
Wycieczkę po Teatrze uświetniał swoimi ciekawymi anegdotami i niewątpliwą wiedzą nt. gmachu rzecznik prasowy Teatru. Zwiedzanie rozpoczęła wyprawa na taras widokowy - miejsce, o którego istnieniu nie wszyscy są uświadomieni i które samo w sobie jest dość niefrasobliwie zlokalizowane. Z jednej strony widać zabytkowe ściany miasta wraz z wieżą Ratuszową - co może zachwycać, bo tej strony na co dzień się nie obserwuje. Z drugiej natomiast pod "nogami" tarasu rozciąga się widok na śmietnik i wybiedzoną ziemię, więc cytując bohatera "Kontaktu" Zemeckisa, "to straszne marnotrawstwo przestrzeni".

Następnie nasze kroki skierowały się w stronę Sceny Margines, która była w trakcie przygotowań do sztuki "W stanie zagrożenia". Scenę mieliśmy u swoich stóp, gdyż niestandardowo wprowadzono nas "od góry". Czułam się trochę, jak dzieciak stąpający po rusztowaniach, emocje niczym przy wkradaniu się na czyjeś terytorium - bezcenne :).

Kolejny punkt programu - Teatralna Malarnia - miejsce nad wyraz wyjątkowe - nasz Teatr jako jeden z niewielu wciąż sam tworzy elementy scenografii, projektuje i wykonuje rekwizyty czy kostiumy. Naszym oczom jawiła się ogromna sala, w której można było znaleźć dziesiątki masek, projektów, farb, narzędzi, manekinów, dziwacznych przedmiotów przeróżnej proweniencji. Malarnia to pomieszczenie pełne woni ciężkiej pracy niezwykle uzdolnionych ludzi, którzy od małego projektu, po makiety (szczególną fascynacją cieszyła się obrotowa makieta projektu jednej ze scen) tworzą wszystko, co potem widzimy w efekcie końcowym spektaklu. Uświadamia to, jak wiele "rąk" tworzy ten finalny efekt i jak każdy najdrobniejszy element musi być starannie dopracowany przez zaangażowanych specjalistów.



Z malarni przeszliśmy w korytarz pełen aktorskich garderób oraz garderoby studenckiej - jedynej, która była w pełni do naszej dyspozycji. Jak sama nazwa może się kojarzyć - studencka - była pusta i przestronna, pełna luster, świateł i idąc śladem myślowym Kononowicza - niczego.
Ogromem niezwykłych eksponatów i śladów historii okazało się Muzeum Teatru, w którym jego spuściznę upamiętniają nie tylko jubileuszowe tablice na ścianach, ale także liczne zabytkowe unikaty w postaci fotela dla golibrody, wiele maszyn do szycia, starych telefonów, sprzętów, kamer filmowych, starych siedzeń ze Sceny Kameralnej, kurtyny przypominającej fragment baraku, machiny dźwiękowej do "robienia" odgłosu wiatru czy korbki do "robienia" śniegu ze styropianu. Wśród tych zabytkowych "staroci" stał też tron Papieża, który mogliśmy w tym roku oglądać podczas "Czerwonych nosów".


Przez kręte i tajemne przejścia dotarliśmy na Dużą Scenę. Początkowo od strony kulis zobaczyliśmy, gdzie swoje miejsce ma sufler, jak wyglądają zakamarki prowadzące z/na scenę. Mogliśmy także stanąć na tej "świętej" ziemi i popatrzeć na widownię z pozycji aktora (swoją drogą to słynne, doceniane na arenie światowej, oświetlenie jest obłędne!). Dużą Scenę obejrzeliśmy także od "góry", czyli od strony balkonów dla widowni a także jaskółki - najwyższego balkonu dla speców od efektów dźwiękowo-oświetleniowych, gdzie panowie siedzą przy takich przeróżnych konsolach, a za ich plecami widnieje urzekający portret nagiej kobiety (stąd wnioskuję, że to miejsce paradyzu dla panów specjalistów) :).
Wycieczka przewidywała także przebieżkę po foyer, które znałam z tego "tłoku" podczas antraktów a którego nigdy nie miałam okazji tak w pełni skupienia obejrzeć, odkrycie kilku tajemnic, działania zapadni, ukazania nam miejsc, gdzie ukryta jest czasem orkiestra i wielu innych... Ponadto staliśmy się powiernikami legend o duchach Teatru, o miejscach naznaczonych nietypowymi wibracjami (wśród nich sala towarzysząca Scenie Kameralnej, gdzie rzeczywiście emitowało coś nadprzyrodzonego w częstotliwości drgania fal) :), które jedynie pogłębiły moją ogromną fascynację tym miejscem...
Nie byłabym sobą, gdybym jednak czegoś nie skrytykowała, a raczej przedstawiła swój sprzeczny punkt widzenia. Poza hymnami zachwytu dla prowadzących spotkanie nie byłam zadowolona z czasu - no oczywiście, że chciałoby się dłużej, mocniej i bardziej ;) A tak całkiem na poważnie nie popieram dwóch wypowiedzi.
Po pierwsze podczas zakończenia naszego spotkania (na którym otrzymaliśmy teatralne suweniry, za które raz jeszcze dziękuję!) padło zdanie "niestety nasi aktorzy nie są z pierwszych stron gazet, ale grywają czasem w serialach" - co prawda wygłoszone z humorem, ale według mojej opinii zupełnie nie na miejscu. Dla mnie aktorzy teatralni to artyści, którzy w szambo showbiznesu nie powinni wdeptywać, bo zatracają wtedy antyczną estymę teatrum i stają się zupełnie innym wytworem, kompletnie innej "sztuki". Moglibyśmy wielu aktorom z pierwszych gazet życzyć takiego formatu, jaki reprezentują ci z olsztyńskiego Jaracza i przede wszystkim powinniśmy być dumni z tej reprezentacji.
Druga wypowiedź, która padła na samym początku dotyczyła celu spotkania. Organizatorzy zasugerowali, że chcieli odczarować Teatr, by nie kojarzył się z tą całą galą i pompatycznością, tylko stał się dla nas normalnym, wartym odwiedzenia miejscem... Z jednej strony - super. Jednak dotarcie do widza to poruszenie jego wrażliwości a wizyta w Teatrze to szacunek dla dziedzictwa antycznych muz i ta gala właśnie, ta pompatyczność i uroczysta oprawa jest w moim mniemaniu konieczna. Jak to kiedyś Janusz Gajos powiedział w jednym ze swoich brawurowych skeczy jako sponsor, mecenas i ten... animator kultury "Na sajm przód trochę kultury osobistej (...) Teatr ma swoje sacrum, co to się oznacza? To się oznacza, że morda w kubeł".


