Galerianka
"Sztuka nie może być czyimś powołaniem tak samo, jak nie może być zawodem wrodzona wesołość czy skłonność do melancholii."
Borys Pasternak

Słysząc hasło "galeria" myślę o różnych terminach. O najwyższym teatralnym balkonie. O swego rodzaju "przedpokoju" z architektury gotyckiej czy barokowej. O swoistym tarasie górskim, podobnym do półki. A głównie o sali przeznaczonej na eksponowanie dzieł sztuki, synonimie muzeum sztuki, gdzie spotyka się obserwator z dziełem, ewentualnie także z oprawą uroczystą na okazję wernisażową. Nigdy nie mogłam się pogodzić na biznesowe zawłaszczenie sobie prawa do tego zwrotu na okazję handlu i usług, zdecydowanie preferuje pojęcie centrum handlowego aniżeli takowej galerii.
Jednak z takim stanem rzeczy należy się pogodzić. Galerie handlowe są. Charakter kupiecki panuje. Najzabawniejsze są próby "ukulturalnienia" GH na różne sposoby. I tak w lubelskiej Plazie co jakiś czas pojawia się seria wystawowa a to fotograficzna, a to malarska, często na okazję zwycięskiego konkursu, jubileuszów, itp. W Galerii Warmińskiej można minąć przy Zarze pianistę grającego Chopina. Na dachach galeryjnych grywają koncerty. We Wrocławskich sprzedają rękodzieła. Do tego dochodzi próba podwyższenia poziomu galeryjnego plus transformacji haseł kojarzących się z tymi miejscami (bo galerianki, lans na dres i wyprzedażowe lamy to nie jest dobra fama). Na tę okazję pojawiają się zabawne akcje zrzutu na sieciówki linii "ekskluzywnych". Balmain czy Isabel Marant dla H&M to jedno, ale dwukrotna zajawka Baczyńskiej dla Rossmanna to już był hit roku, a raczej dwóch lat. Ze zdecydowaną porażką drugiej edycji. Generalnie mam do tego bardzo ambiwalentne podejście. Uważam, że nie powinno być towarów dla lepszych i gorszych sortów ludzi. Bo gacie to gacie, a człowiek bez względu na stan posiadania sra tak samo. I lepiej żeby srał fizjologicznie, niż z przepychu i pychy na tych, co im się nie pozłociło. Jednak nierówne traktowanie i masowy behawior ludzi sprzyja pewnym utartym etykietkom. Baczyńska istotnie zesłała specjalną kolekcję dla prostych śmiertelników na półki drogeryjne a człowiecze marzenia o posiadaniu wywołały dziwne reakcje rodem z Barei. To z kolei uaktywniło hejt wyjadaczy o tym, jak to wiocha zaatakowała z proszkami i kaczką do klopa, wyrywając sobie z rąk czarno-błyszczące szmaty, szyte już typowo sieciówkowo, bo po co za małe pieniądze zadbać o dobre imię marki. Lepiej ją zbrukać. Dla mnie to istny samobój. Jeżeli moher nie może nosić czapki od Baczyńskiej, bo nie powinno go na to stać (chyba, że moher stanie się egzemplifikacją szyku na salonach), to po co wciskać ludziom ułudę wyboru. Z której nota bene sypie się wszystko - w szczególności emblematy z logo firmy. Frapuje mnie także jakość i sens kolekcji łazienkowej Zienia dla Biedronki, choć przyznam szczerze, że wolę zaopatrzyć ten wątek milczeniem.
Kolekcje z H&M krytykowane są głównie za limitowane edycje, tak mocno, że aż niedostępne. Tego typu "gwiazdki z nieba" obrazuje mi tylko bitwa o karpia w Lidlu. Atmosfery miejsca nie zmieni bowiem nic. Galeria handlowa nią pozostanie, z tymi samymi agresywnymi ludźmi, macającymi gapiami, lampucerami i normalnością przeciętności w pełnym brzmieniu.

Chociaż sama okazałam się wieśniakiem czającym na promo i jarałam się czarnymi torbami z literą "G", generalnie lubię do wszystkiego podchodzić z dystansem. Mam go tak perfekcyjnie opanowanego, szczególnie do siebie, że czasem przed lustrem nie mam odbicia. W każdym razie, mimo słabości do bylejakości i braku chapeau bas dla nierówności społecznej, wielbię sztukę i szukam egzystencjalnych imponderabiliów, skłaniając się do uzusu "galerii" w jej artystycznym powinowactwie.
Obcowałam ze sztuką w różnych miejscach, jednak wzrastałam świadomościowo głównie wśród tej rodzimej.
Olsztyńska Galeria Sztuki - BWA, czyli Biuro Wystaw Artystycznych. Jak sami o sobie mówią, są galerią wiodącą w Olsztynie i jedną z bardziej istotnych w regionie. Piękna lokalizacja w gmachu Planetarium, sprawia że często korzystam i z pokazu w Planetarium, i z wystawy w BWA. Cwane, ciekawe czy tylko mnie to bierze, bo... BWA to takie miejsce, gdzie zawsze Pan tam pracujący zapala dla mnie światło, gdzie zwiedzam sama (z osobami mi towarzyszącymi jedynie) i gdzie czuję taką pustkę niebytu innych oczu przede mną. Miejsce to jest tanie, a co więcej oferuje świetną promocję piątkową. W każdy piątek goście indywidualni upajają się sztuką w obu salach za totalnie friko. Do tego weekendy objęte są ceną ulgową dla każdego. Mimo to, wieje pustką. Z dwojga złego dobrze, że tylko wśród gości, nie wśród galeryjnych ścian.
Galerię powołano w roku 1958, początki swego istnienia wiodła na terenie Zamku, we wspomnianej kopule planetaryjnej mieści się od 42 lat. Posiada własną działalność wydawniczą. Rozdziela tematy wystaw pomiędzy dwie sale - główną i kameralną. Program na bieżąco jest uaktualniany. Na jedną "pozycję" przypada około miesiąca wystawy. Czasami można tu kontemplować absolutne perełki jak podczas mojej ulubionej wystawy "Metafizyka płci. Wizja kobiety demonicznej Stanisława Przybyszewskiego i jej echa w twórczości artystów polskich XX wieku", na bieżąco śledzić osiągnięcia młodych twórców jak w przypadku wystaw "Ósme drzwi Pustki", Olsztyńskich Biennealów Sztuki czy chociażby wystawy artystów pedagogów z Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu "Układ wewnętrzny" podążać za nowościami (tu mnożyć można genialne przykłady wystaw jak chociażby "Bojaźń i drżenie" Grzegorza Klamana, "Niedecydujący moment" Krzysztofa Millera, "Zewnętrzności" Ewy Skaper, "Empiria" Elżbiety Bonieckiej-Milowicz), klasykami (genialna kolekcja Marii i Marka Pileckich "Życie") czy też fotograficznymi mistrzami. Nowa forma przybiera tu nie raz wcielenie interaktywnej wystawy, jak w "Laboratorium zabawy" Martyny Stepan-Dworakowskiej, tudzież psychodelicznych korytarzy u Tomka Barana w "Heavy metal". Wystawy fotograficzne najczęściej goszczą w sali kameralnej i bywa, że pozostawiają niezbywalny ślad na naszej wrażliwości. Tak było przy kontrowersyjnej wystawie Łukasza Baksika "Macewy codziennego użytku" - serii zdjęć wraz z opisami, która z wielu względów podziałała na mnie wstrząsająco. Szczególnie, że jedno z miejsc znałam doskonale z naukowych eskapad i obszar Kazimierza Dolnego spenetrowałam pod względem żydowskiej historii nader dogłębnie, na ile ten typ historii pozwala siebie poznać przynajmniej naskórkowo.
Nigdy nie zapomnę Salvadora Dalego na deskach BWA, jestem wdzięczna za poznanie wielu twórców, o których nie miałam dotychczas pojęcia. Bo współczesność bardzo filtruje nam informacje, bardzo je manipuluje i przepuszcza to, co jakaś odgórna machina chce, abyśmy znali. A oprócz skazy wielkiego potwora kierującego naszą rzeczywistością, prawda jest taka, że im wiemy więcej tym wiemy mniej. I aby poznać świat w malutkim jego ułamku trzeba się bardzo natrudzić.
A ludzie nie lubią trudu. Co widać w dysonansie między zagęszczeniem człowieka na metr kwadratowy w obu "typach" galeryjnych.
Łatwizna się przyjmuje, przenika przez skórę, wnika w krwioobieg, drogą kropelkową i metodą copy&paste przechodzi na innych.
Sztuką jest przetrwać.
